Ile z nas poddawało swoje ciało „magicznym” specyfikom,
które to jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki miały sprawić, iż nasze ciało stanie się jędrne i sprężyste.
Producenci prześcigają się w tworzeniu
coraz to nowszych kosmetyków ujędrniających. W moje ręce trafił już spory czas temu balsam
NIVEA Q10. Stosowałam go przez trzy
tygodnie. Przez ten czas miałam codziennie go używać wraz z regularnymi
ćwiczeniami. Niestety należę do leniwych ludzi, także nie spodziewałam się
niemożliwego.
Powinnyśmy wszystkie zapewniania producentów traktować z przymrużeniem
oka. Reklama bowiem właśnie na tym
polega, aby trafić w nasze gusta i potrzeby i zachęcić nas do zakupu danego
kosmetyku.
Wracając do balsamu.
Konsystencja jest dość lejąca, co ma
zarówno swoje zalety jak i wady. Dzięki temu rozprowadzanie balsamu było
bezproblemowe, wręcz przyjemne. Krem szybko się wchłaniał i łatwo
rozsmarowywał. Przy czym cudownie pachniał (uwielbiam ten charakterystyczny
zapach!). Ale jednak pojawił się też problem. Codziennie rano, przeważnie w
pośpiechu wklepywałam balsam co często kończyło się wielką białą plamą na
podłodze. Balsam po prostu spływał z ciała.
Owszem, skóra stała się bardziej napięta. Jednak nie był to
mega efekt ujędrnienia. Ale jest jeden WIELKI plus balsamu NIVEA q10.
Mianowicie cudownie nawilża skórę! Ciało nie jest przesuszone a skóra bardzo
ładnie się prezentują. Gdyby producent zachwalał owy balsam pod względem
nawilżania, zdecydowanie wystawiłabym mu 5/5 !
Jednak jeśli chodzi konkretnie o
ujędrnianie stwierdzam, że produkt po prostu jest słaby.
Miłego dnia, A. ;*