czwartek, 27 września 2012

Nivea q10

Ile z nas poddawało swoje ciało „magicznym” specyfikom, które to jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki miały sprawić, iż  nasze ciało stanie się jędrne i sprężyste. Producenci  prześcigają się w tworzeniu coraz to nowszych kosmetyków ujędrniających.  W moje ręce trafił już spory czas temu balsam NIVEA Q10. Stosowałam go przez  trzy tygodnie. Przez ten czas miałam codziennie go używać wraz z regularnymi ćwiczeniami. Niestety należę do leniwych ludzi, także nie spodziewałam się niemożliwego.



Powinnyśmy wszystkie zapewniania producentów traktować z przymrużeniem oka.  Reklama bowiem właśnie na tym polega, aby trafić w nasze gusta i potrzeby i zachęcić nas do zakupu danego kosmetyku.
Wracając do balsamu.

Konsystencja jest dość lejąca, co ma zarówno swoje zalety jak i wady. Dzięki temu rozprowadzanie balsamu było bezproblemowe, wręcz przyjemne. Krem szybko się wchłaniał i łatwo rozsmarowywał. Przy czym cudownie pachniał (uwielbiam ten charakterystyczny zapach!). Ale jednak pojawił się też problem. Codziennie rano, przeważnie w pośpiechu wklepywałam balsam co często kończyło się wielką białą plamą na podłodze. Balsam po prostu spływał z ciała.



Owszem, skóra stała się bardziej napięta. Jednak nie był to mega efekt ujędrnienia. Ale jest jeden WIELKI plus balsamu NIVEA q10. Mianowicie cudownie nawilża skórę! Ciało nie jest przesuszone a skóra bardzo ładnie się prezentują. Gdyby producent zachwalał owy balsam pod względem nawilżania, zdecydowanie wystawiłabym mu 5/5 ! 



Jednak jeśli chodzi konkretnie o ujędrnianie stwierdzam, że produkt po prostu jest słaby.

Miłego dnia, A. ;*